| Źródło: Robert Kuczyński, Galeria prywatna Roberta Kuczyńskiego
Nie jestem alpinistą, góry to moja pasja
Redakcja (R) Skąd góry w Twoim życiu, jak to się zaczęło?
Robert Kuczyński (RK) - W latach szkolnych byłem na koloniach letnich w Pieninach. Jako 11-latek jeden z młodszych, a zarazem nielicznych w grupie wszedłem na Trzy Korony. Widok, który ujrzałem zapierał dech w piersiach a na dole przełom Dunajca. Wiedziałem, że kiedyś tu wrócę.
R - Kiedy spostrzegłeś że góry to nie żarty?
RK - Następnie w wieku 22 lat zacząłem zdobywać nasze Tatry. Mięguszowiecka Przełęcz - jest odcinek wąskiej ścieżki po jednej stronie skalna ściana, po drugiej zaś wielkie urwisko. Był to późny październik. Wszedłem na przełęcz i miałem iść na szczyt Mięguszowiecki Pośredni. Od strony Słowackiej nadeszła śnieżyca i silny wiatr, po godzinie czekania zdecydowałem zawrócić. No i ścieżka o której wspominałem była oblodzona, a ja nie miałem raków. Zrozumiałem, że nawet taki niby niepozorny spacer trzeba zaplanować, a pogodę przewidzieć. Wtedy już wiedziałem, że z górami nie ma żartów. Przezorny zawsze ubezpieczony.
R – Jakie szczyty do tej pory udało Ci się zdobyć?
RK – Nie ma ich zbyt wiele - Rysy, Gerlach, cała Orla Perć a ostatnio Mnich i Igła w Osterwie oraz jeszcze kilka innych. Kjerag - Norwegia - płaskowyż - 1100m, Kazbek 5033- Gruzja, Elbrus 5642 - Rosja, Mount Ida - Kreta - 2456m, Erciyes Dagi - Turcja - 3916 m.
Sierpniowy wschód Słońca - Elbrus (najwyższy szczyt Kaukazu).
R - Ile trwała i kosztowała wyprawa na Kazbeg w Gruzji? Zdobywanie tego 5 tysiącznika uchodzi za stosunkowo niedrogie...
RK – Przygotowanie kondycyjne trwało kilka tygodni. Nie tak jak na obozie sportowym ale truchcik, jazda rowerem, basen - po prostu ruch. Wyjazd przewidywany był na 2 tygodnie spędzone poza domem. Sama wyprawa ze zdobyciem szczytu trwała 5 dni. Mieliśmy szczęście trafić na dobrą pogodę. Nie wiem czy powinienem mówić o finansach. Były to po prostu zbierane zaskórniaki. Mogę tylko powiedzieć, że na dobrze zaplanowaną wyprawę do Gruzji stać jest odłożyć każdego pracującego obywatela.
R - Z kim organizujesz wyprawy górskie? Czy są to ludzie z Ełku czy trzeba organizować ekipę z Polski?
RK - Różnie, w Tatry staram się jeździć z kolegami z Ełku lub sam, a w inne partie ze znajomymi z Poznania. Jeden z nich to ełczanin który wyjechał 25 lat temu. Jesteśmy w podobnym wieku, wiemy kogo na co stać co uprzyjemnia nam czas w realizacji pasji jaką są góry.
R - Jakie są ciekawe historie związane z Twoimi wyprawami ?
RK - Każda moja wyprawa turystyczna jest dla mnie ciekawa. Człowiek eksploatuje swój organizm do granic możliwości, a po zdobyciu szczytu ma wielką satysfakcję że podołał. Myślę, że to później przekłada się na życie codzienne. Poznaję miejscowych (tubylców) ich życie codzienne, obyczaje, degustacja regionalnych potraw. W zanadrzu po zejściu jeśli czas pozwoli, mam dodatkowo opracowany plan co można obejrzeć w okolicy. Jak wcześniej wspomniałeś nie jestem tylko turystą górskim, ale również pływam kajakiem. Byliśmy w Norwegi opływając fiordy. Moja usilna propozycja była taka, żeby (kto chce) odwiedzać tarasy widokowe lub ciekawe miejsca położone wysoko nad fiordem. Jednym z nich był Kjerag 1100 m. Wyruszyło nas 9 osób - umówiliśmy się, że nikt nie idzie sam. Doszliśmy na wysokość kilometra, a dalej to tylko płaskowyżem, miało być łatwo. Zaczął padać deszcz i zrobiło się ślisko. Dwie osoby odpadły (nieodpowiednie obuwie) z płaskowyżu zrobiła się sinusoida- schodziliśmy 500 w dół i 500 do góry. Następne dwie osoby odpadły (zmęczenie). I tak około cztery razy, do tego doszedł silny wiatr boczny który rzucał nam w twarz zamarznięte krople w postaci igieł, pojawił się śnieg, a temperatura była bliska 0 stopni. Oczywiście my byliśmy przygotowani do letniego wymarszu. Na Kjerag dotarły trzy osoby. Czwarta miała go w zasięgu wzroku. Wracając zabraliśmy 5 osobę która była schowana w niszy skalnej. Była w stanie wykończenia - zmarznięta i mokra, załamała się, że nie wróci o własnych siłach. Pomogliśmy jej wrócić na dół i wszystko zakończyło się szczęśliwie. Krótki wymarsz turystów miał trwać 5 kilometrów do celu płaskowyżem, a trwał ponad 6 godzin. Wszyscy wynieśliśmy bardzo dobrą lekcję z turystyki pieszej.
R - Czy spotkałeś podczas swoich wypraw turystów w przysłowiowych dżinsach…
RK – Tak, przeważnie w Tatrach. Sam byłem doskonałym przykładem. Trzy Korony zaliczyłem w dżinsach i pantoflach. Wiem, że byłem wtedy pierwszy raz w górach, ale całą grupą wyszliśmy z domu kolonijnego na wycieczkę. To było moje jedyne obuwie. Takie były czasy PRL-u. Minęło tyle lat, a ja jestem bogatszy w doświadczenia praktyczne, teoretyczne przez dostęp do internetu, media. Wiem, że rynek sprzętu, odzieży i obuwia jest przeogromny. Nadal są jednak ludzie, którzy jadą pierwszy raz w góry, nie spodziewają się co ich czeka oprócz pięknych widoków. Uważam, że to jest wina organizatora wycieczki i najbliższego otoczenia. Przede wszystkim ludzie starszej daty nie mają świadomości jak mają się przygotować, ubrać i co może ich spotkać.
Droga na Kazbek, po prawej stronie szczyt. Więcej zdjęć w galerii
R - Jak wygląda codzienna toaleta himalaisty na wielodniowej wyprawie?
RK - Nie byłem w Himalajach choć chciałbym. W czasie podróży jakie przeżyłem doświadczenie nauczyło mnie tego, że w niższych partiach myjemy się w strumieniach. Wyżej muszą wystarczyć chusteczki nawilżone. A najwyżej brud po 3 dniach sam odpada (uśmiech rozmówcy), od nie umycia się nikt jeszcze przecież nie umarł. Pamiętajmy, że to co wnosimy w górę musimy zabrać ze sobą w drogę powrotną. Zawsze dbałem o to aby inni turyści mogli podziwiać piękno gór, a nie pozostawione przeze mnie śmieci.
R - Miałeś okazję poznać Tomasza Mackiewicza…. ?
RK – Tak. Poznałem Tomka kiedy przyjechał do Ełku na zaproszenie Stowarzyszenia Alternatywa. Realizowało ono projekt o nazwie „Ściana Marzeń”. Cóż mogę o nim powiedzieć…, na pewno był wielkim pasjonatem gór. Ambitny człowiek, przyjaźnie nastawiony do innych, ale również wielki marzyciel. Cieszę się że mogłem spotkać tak wspaniałego człowieka który po upadku podniósł się przełamał swoje słabości i napisał kolejny rozdział swojego życia. Pozostanie w mojej pamięci nie tylko jako pierwszy Polak który zdobył Nanga Parbat ale jako wspaniała postać do naśladowania.
R - Co czuje człowiek który chodzi po górach kiedy słucha informacji o akcji ratunkowej na Nanga Parbat?
RK – To wielkie przeżycie, masz przed oczami wszystkie trudne sytuacje, które spotkały cię w czasie wypraw. Przez czas akcji ratunkowej nie spałem blisko 60 godzin. Przeżywałem te całą sytuację, myśli kłębiły się w głowie, a łzy nasuwały się same na oczy. Jednak gdzieś w podświadomości cały czas iskrzy NADZIEJA, że wszystko się powiedzie i wszyscy wrócą cali na dół. Myślę, że chyba każdy Polak to przeżywał. W każdym z nas ciągle pozostawała właśnie ta nadzieja. Na wielki szacunek zasługują tu tzw. Lodowi Ludzie za całą akcję ratowniczą przeprowadzoną na Nanga Parbat.
Elbrus, zdjęcie z wysokości około 5400, ekipa widoczna w oddali znajdowała się na wysokości około 5100 metrów. Więcej zdjęć w galerii
R – Twoja „Ściana Marzeń”?
RK – Dobre pytanie- ściana. Tak na szybko: Himalaje i jeden z ośmiotysięczników lub chociaż treking wśród największych gór świata. Uwierzcie mi marzenia się spełniają. Gdybym był kawalerem, bez dzieci zapewne spełniłbym moje marzenie. Na chwilę obecną wiem i godzę się z tym, że jest to bariera nie do przejścia. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Poza tym dochodzą duże koszty ok. 40 tys. dolarów. Zdrowie, nie żebym narzekał ale przed taką wyprawą należy przejść przynajmniej podstawowe badania wydolnościowe. Poza tym sprzęt, czas i jeszcze kilka innych czynników dookoła. Mam jeszcze rodzinę ,dzieci dla których jestem ojcem. Więc realnie myśląc, patrzę na mniej wyniosłe szczyty. Nie każda ściana musi być tak wysoko w wielu przypadkach jest ona tuż obok lecz my jeszcze jej nie dostrzegamy. Uszanujmy też, ściany innych.
R - Co Cię ogranicza? Czas? Obawa najbliższych o Twoje bezpieczeństwo? Finanse? A może zdrowy rozsądek?
RK - Nie wiem co to jest zdrowy rozsądek (uśmiech rozmówcy). Finanse na pewno – nie są to tanie wyjazdy, a do tego trzeba mieć odpowiedni sprzęt, który też nie należy do tanich. Nie jestem zamożnym człowiekiem jeżeli spełniałbym tylko swoje zachcianki i marzenia myślę że ucierpieliby na tym moi bliscy i moje dzieci, których mam czworo. Każdorazowo zanim wyjadę przechodzę w domu „piekiełko”. Kiedy jestem w podróży mam świadomość że martwią się o mnie z obawą i wyczekiwaniem kiedy szczęśliwie wrócę do domu. Czas odgrywa też istotną sprawę praca zawodowa, dom, obowiązki to wszystko pochłania mnóstwo energii.
/ Dziękujemy za rozmowę z pasją.
Więcej: Spływaj z Kulturą. Inspiracja Samobójcy idą
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj